Aktualności

Ocet siedmiu złodziei i babiloński kleik

Wartość preparatów mających na celu poprawę naszego zdrowia sprzedawanych w Polsce, systematycznie rośnie. Wzrost ten dotyczy w dużej mierze rynku suplementów diety, po które inspirowani reklamą Polacy chętnie sięgają. W trosce o zdrowie swoje i bliskich kupujemy i zażywamy coraz więcej medykamentów, jednak tendencja ta w dużej mierze nie odzwierciedla rzeczywistych potrzeb zdrowotnych, lecz jest efektem skutecznych działań promujących sprzedaż.

 

W przypadku dostępnych na receptę leków silnie działających ustawodawca w dużym stopniu uregulował i ograniczył możliwość ich reklamy medialnej. Dziś może być ona skierowana wyłącznie do personelu fachowego i pojawiać się na łamach specjalistycznych czasopism branżowych. W obszarze OTC (preparatów dostępnych bez recepty), a zwłaszcza suplementów diety, sytuacja przedstawia się całkowicie odmiennie. Dzięki liberalizacji przepisów dotyczących sprzedaży oraz reklamy suplementów, dystrybutorzy wykorzystują różnorodne mechanizmy zwiększające zysk. Poprzez reklamę medialną można dziś dotrzeć do olbrzymiej grupy potencjalnych nabywców, co przy odpowiednio wyreżyserowanej treści i wysokiej częstotliwości nadawania, powoduje szybki wzrost sprzedaży. Zjawisko to stwarza niestety, pole do działań wątpliwych etycznie, które dobro, a czasem i bezpieczeństwo pacjenta spychają na dalszy plan, podważając tym samym zaufanie społeczne do apteki i zawodu farmaceuty. Można odnieść wrażenie, że nadzór nad treścią reklamy sprowadza się dziś głównie do obowiązku zamieszczenia wszystkim znanej formułki „Przed użyciem zapoznaj…”, a to chyba zbyt mało.

 

 

Jak to się robi w reklamie?

Obecnie w polskojęzycznych kanałach telewizyjnych trudno znaleźć choć jeden blok reklamowy, wolny od spotów nakłaniających do zakupu medykamentów. Widzowie, niezależnie od pory roku zalewani są przytłaczającą masą reklam farmaceutyków. Bohater reklamy na własnym przykładzie zapewnia o skuteczności preparatu, często odwołując się do wartości nadrzędnych: bezpieczeństwa, rodziny, odpowiedzialności. Do spotów powrócili zaangażowani lekarze, farmaceuci i profesorowie, lub częściej grający ich aktorzy, którzy z przekonaniem namawiają do kupna reklamowanych produktów. Autorytet zawodu lekarza, farmaceuty, apteki, czy gabinetu, które mają być społecznym gwarantem jakości i bezpieczeństwa leczenia, lokowany jest w reklamie niebezpiecznie nisko. Niestety poza nachalnością reklam, wiele wątpliwości budzi również ich treść merytoryczna, podobnie jak rzeczywista wartość wielu reklamowanych specyfików. Treść spotów jest owocem pracy specjalistów od reklamy, nie farmaceutów, czy lekarzy. Efektem są różnorodne niedomówienia, czy też świadome manipulacje, które wprowadzając pacjentów w błąd mogą powodować zagrożenie zdrowia. Czasami można odnieść wrażenie, że w reklamowych studiach produkcyjnych istnieje jakaś inna farmacja, gdzie obowiązują odmienne prawa nauki, wszystkie chwyty są dozwolone i medykamenty działają właśnie tak, jak nakaże im producent. „Inteligentna tabletka” z reklamy wyzwolona jest od praw farmakodynamiki, a jej jedynym celem jest nieustanne poszerzanie pola walki o klienta. Innym niepokojącym zjawiskiem jest reklama produktów, które mają przynosić ulgę w stanach, czy dolegliwościach zupełnie nie wymagających farmakoterapii. Skład reklamowanych specyfików, z merytorycznego punktu widzenia, nie ma w tym przypadku większego znaczenia, sprzedaż dotyczy marki. Im bardziej egzotyczne i mało znane surowce tym lepiej – liczy się zainteresowanie pacjenta, wykreowanie popytu i sprzedaż.

 

 

„Internety” też leczą

Zjawisko nierzetelnej reklamy, czy też świadomego wprowadzania w błąd odnośnie właściwości, czy też skuteczności produktów najszybciej rozwija się w anonimowym internecie. Zdumiewać może zaufanie, z jakim rzesze internautów kupują od tajemniczych firm, czy osób, nieznane specyfiki, o nieweryfikowanym przez nikogo składzie. Liczne strony „leczące” z niemal wszystkich dolegliwości, oferują masę preparatów, których na próżno szukać w aptekach. Tak więc możemy zakupić kilogramowe pojemniki z „lepszą” witaminą C, ziołowe tabletki „powiększające” dla pań i panów, czy też „Łzy skalne” na dowolne w sumie dolegliwości. Na pytanie, o przyczynę braku tych produktów w aptekach – niezmiennie pojawia się odpowiedź o spisku chytrych aptekarzy, lekarzy i koncernów, którzy mają na celu, byśmy trwając w chorobie w nieskończoność kupowali od nich „zwykłe” leki.

 

 

Ale w telewizji przecież mówili…

Wspomniane już zawłaszczenie przez reklamę autorytetu farmaceuty i apteki skutkuje sytuacjami konfliktowymi. Pacjent niechętnie przyjmuje do wiadomości, że dany produkt działa inaczej niż mówi reklama. Wśród Polaków nadal pokutuje mylne przekonanie, że skoro coś pojawia się na szklanym ekranie, musi być prawdziwe i zweryfikowane. Tak niestety nie jest, o czym środowisko aptekarskie alarmuje od dawna.

 

To przecież „tylko” produkty bez recepty

Wiele środków stosowanych bez recepty zawiera substancje, które niewłaściwie stosowane mogą powodować groźne powikłania. Przykładowo obecny w wielu reklamowanych na przeróżne dolegliwości lekach paracetamol, ulega przedawkowaniu najczęściej właśnie z powodu ślepej wiary w przekaz medialny. Znane z reklam na przeziębienie, gorączkę, grypę itp. środki zawierają ten sam paracetamol, co leki reklamowane na ból głowy, na bóle krzyża, menstruację, reumatyzm, a nawet zaburzenia snu. Pacjent przekonany, że zażywa zupełnie różne produkty w rzeczywistości zażywa ten sam paracetamol, którego przedawkowanie może zakończyć się martwicą wątroby.

 

 

Przykładowe grzechy reklam suplementów

Należy wyraźnie zaznaczyć, że jedynym celem reklamy jest nakłonienie do zakupu. Nie edukacja, porada, czy pomoc, ale po prostu sprzedaż. Poza wspomnianym już przypisywaniem preparatom działań na wyrost, lub brakiem informacji o głównych działaniach substancji czynnych, niebezpiecznym zjawiskiem jest stworzenie przeświadczenia o rozgrzeszającej roli specyfików. Przykładowo – reklamy preparatów na wątrobę mówią wprost: nie musisz utrzymywać diety, unikać tego co ci szkodzi – bo mamy na to tabletkę. Reklamodawcy wrzucają tu do jednego wora środki żółciopędne, żółciotwórcze, rozkurczowe, poprawiające trawienie, stabilizujące błony hepatocytów i działające przeczyszczająco, zalecając je jako remedium. Skład promowanych preparatów, ich działanie i wskazania luźno dotyczą fizjologii wątroby, a to reklamie wystarczy. O ile w przypadku wątroby promowane są na ogół substancje i produkty, które w jakiś sposób wpływają na pracę tego narządu, o tyle w przypadku odchudzania kreatywność producentów jest nieograniczona. Najczęstszymi składnikami produktów mających redukować masę ciała są? środki przeczyszczające. Bogate w antrazwiązki tabletki, czy ziółka na ogół poprzez działanie przeczyszczające, z czasem prowadzą do zaburzenia gospodarki elektrolitowej, niekiedy do zaburzenia naturalnej perystaltyki i zaparć. Ale reklamowe odchudzanie to nie tylko środki przeczyszczające, możemy w nich znaleźć różne rodzaje kawy, herbaty, wyciąg z papryki, pieprzu i tajemnicze „spalacze tłuszczu”. Żaden z obecnie dostępnych w aptekach preparatów bez recepty, nie posiada udokumentowanego działania odchudzającego. Nie da się zyskać szczupłej i wysportowanej sylwetki dzięki jakiejkolwiek tabletce.

 

 

Dolegliwości o podłożu sprzedażowym

Środowisko farmaceutyczne z dużym niepokojem obserwuje coraz liczniejsze przypadki sztucznego kreowania przez producentów potrzeb pacjenta, w celu budowania kolejnego segmentu rynku. Proceder ten polega na wytworzeniu poczucia potrzeby zakupu danego specyfiku, opartego o sugestię występowania bliżej nieokreślonych, powszechnych dolegliwości. Przykładowo do niedawna nieznane zakwaszenie organizmu, „leczy” dziś wiele różnorodnych specyfików, podobnie jak „nadmiaru wody” w organizmie. Jeśli faktycznie rozwija się kwasica metaboliczna, lub pojawiają się obrzęki, to pacjent wymaga szczegółowej diagnostyki i specjalistycznego leczenia. A jeśli jednak pacjent jest zdrowy, to wszelkie próby trwałej zmiany pH ustroju, lub wymuszenia zwiększonego wydalania wody mogą zaburzać wolemię, ciśnienie krwi, pracę serca i nerek. Podobnie z nadmierną potliwością – reklamowane tabletki mają zatrzymać transpirację, bez pochylania się nad przyczyną problemu, który przecież może mieć źródło w poważnych zaburzeniach tarczycy, czy trzustki, wymagających specjalistycznej opieki. Niespokojne nogi, czy zimne dłonie i stopy, a ostatnio i niekorzystne prognozy pogody, również zainspirowały specjalistów od sprzedaży. Mimo dziwacznych składów reklama sprawiła, że środki zalecane w tych „dolegliwościach” mają stale rosnącą grupę nabywców. Jeszcze innym zjawiskiem jest reklama preparatów przeznaczonych dla zupełnie zdrowych ludzi. Tabletki na andropauzę (?), czy powiększenie biustu dowodzą wysokich umiejętności sprzedażowych i radosnej twórczości producentów odnośnie składu. Parafrazując słowa Stefana Kisielewskiego, producenci bohatersko walczą z dolegliwościami, które sami stworzyli. Największe kontrowersje budzą jednak suplementy reklamowane w najpoważniejszych problemach zdrowotnych. Antyrakowe tabletki ze sproszkowanych warzyw, syropki na niedobór wzrostu dzieci, czy witaminowe tabletki na poprawę płodności to przykłady wysoce nagannych działań skierowanych do szczególnie wrażliwych, bo zdesperowanych odbiorców.

 

 

To wszystko już było

Wykorzystanie reklamy wyłącznie celem wzbogacenia, ma w farmacji bardzo długą historię. „Mumio”, przeróżne „Driakwie”, „Theriaki” i „Mitrydaty”, „Mleko dziewicze”, a nawet „Róg jednorożca”, to ponadczasowe produkty, które bez względu na przypadkowy skład znajdowały nabywców przez całe stulecia. Dzisiejsze Super, Extra, Sprint i Max to też nic nowego. Dawniej reklamowanym środkom szlachetności nadawała łacińska nazwa lub odniesienie do obiektów kultu: Elixir ad longam vitam, czyli eliksir długiego życia, Pilulae sine quibus esse nolo – pigułki, bez których nie chce się żyć (w rzeczywistości przeczyszczające), Emplastrum gratia dei – plaster bożej łaski, czy Pilulae benedictae – pigułki błogosławione. W kulturze chrześcijańskiej, jako leki sprzedawano fragmenty przedmiotów związanych z obiektami kultu: drewno z drabiny, która przyśniła się św. Jakubowi, ocet, który podawano do picia ukrzyżowanemu Jezusowi, czy też drzazgi ze Świętego Krzyża. Nawet dziś, podróżując po greckiej prowincji, możemy natknąć się na małe kapliczki, gdzie namalowane na ścianach święte postacie mają wydrapane oczy. Uzyskany w ten sposób proszek sprzedawano jako remedium na choroby oczu.
Zastanawiając się nad wartością kolejnych „niezbędnych” do zachowania życia i zdrowia środków, wściekle reklamowanych w mediach, warto uświadomić sobie, że o dziwo, ludzkość, jak dotąd radziła sobie całkiem nieźle i rozwijała się bez nich. Nasuwa się tu również myśl przewrotna, że może stało się tak właśnie dlatego.

 

Autor: dr n. farm. Piotr Kaczmarczyk